Maluch, który krzyczy

Maluch, który krzyczy


Mam duży dystans do krzyku dzieci i powiem szczerze, że żaden jego rodzaj nie robi już na mnie wrażenia 🙂

Choć dziś nie boję się krzyczących maluchów – przyznaję, że był czas w którym najmłodsi potrafili pokonać mój charakter…

Jeżeli współpracujecie z dziećmi i nie wiecie, jak reagować na „małą agresję” – polecam wpis, ponieważ studiowałam jej nie jeden przypadek.

Prawdą jest, że nie każde dziecko krzyczy. To fakt, który dopiero teraz sobie uświadomiłam i zrozumiałam. 

Współpracowałam kiedyś z dziewczynką tak delikatną i subtelną, że pierwszy raz usłyszałam jej krzyk połączony z płaczem dopiero, gdy miała prawie trzy latka. Zachowanie małej było wynikiem frustracji – reakcją na problem z którym nie mogła sobie poradzić. Zadaniem opiekuna skonfrontowanego z sytuacją było nauczenie dziecka radzenia sobie z emocjami. Okazanie zrozumienia, uwagi, empatii, udzielenie pomocy. W sytuacji, którą wspominam dziewczynka z krzykiem rzuciła się na podłogę i zaczęła płakać… Jeżeli spotkacie się z podobnym zachowaniem – nie uciekajcie 😉 Nie karajcie! Nie zadawajcie sobie pytań w stylu: „co stało się z moim dzieckiem”, ponieważ z dzieckiem NIC SIĘ NIE STAŁO. Zareagowało emocjonalnie – bardziej intensywnie niż zazwyczaj.

Jeżeli poważnie przestraszycie się zachowania malucha – sięgniecie zapewne po książki w których zwrócicie uwagę na „bunt dwulatka”, czy nawet trzylatka. Zrobicie wszystko by sytuację „zdefiniować”, określić, rozwiązać. Poszukacie dodatkowych informacji w internecie, zapytacie o poradę znajomych. Zróbcie to, ale pamiętajcie, że żadne dziecko nie jest „przypadkiem podręcznikowym”. Dziewczynka, o której piszę nie przechodziła „buntu dwulatka”. Odreagowywała emocje związane ze spotkaniem z tatą (rodzice byli rozwiedzeni). Krzyk, płacz, histeria były wyrażeniem tego co dziewczynka czuła, a czego nie potrafiła wyrazić słowami. 

Nie wnikając w przyczyny takiego zachowania (na początku sami nie wiemy o co chodzi. Analizujemy to dopiero „po fakcie”) nie ignorujcie krzyku i płaczu. Nie zostawiajcie dziecka samego. Nie wychodźcie do innego pokoju. Jeżeli Wasz głos nie działa, a maluch nie słucha – musicie być obok i czekać na moment, w którym będzie gotowy na rozmowę i przytulenie. Nie narzucajcie się dziecku z gestami i słowami. Bądźcie obok w taki sposób, aby nie czuło się ignorowane i osamotnione. Cierpliwie czekajcie na właściwy moment. Pewne jest, że zapłakany maluch nie chce być sam (nikt nie chce być sam wtedy kiedy jest źle). We właściwym czasie będzie gotowy aby otrzymać Waszą pomoc.

Pamiętam, gdy raz byłam świadkiem zachowania kobiety (matka trójki dzieci w wieku: pięć lat, trzy lata, oraz noworodek), która w odpowiedzi na histerię i krzyk trzylatka zostawiała go w osobnym pokoju. Mały mógł opuścić pomieszczenie dopiero po uspokojeniu się i przeproszeniu mamy. Kobieta pochodziła z Chin. Jej chłopców poznałam około dziesięć lat temu, gdy byłam Au Pair w Anglii. Do dziś ich pamiętam – ułożeni, grzeczni, kulturalni. Gdy zapytałam co chcieliby robić odpowiedzieli, że pójść do biblioteki 🙂 !! Z podziwem wspominam ich zachowanie, ale z bólem myślę o maluchu, który potrafił płakać i krzyczeć ponad godzinę w osobnym pokoju… Powiem tak: gdy ja czuję się źle – dzwonię do koleżanki i przez godzinę opowiadam jej o swojej niedoli … 🙂 Nie rzucam się na podłogę (wiek już na to nie pozwala), ale dzwonię i rozmawiam. Dziecko nie opisze uczuć wieloma słowami. Gdy poczuje się naprawdę źle – zacznie płakać i krzyczeć. Opiekun zadecyduje o formie pomocy, którą uzyska dziecko.

Analizując różne „krzyki” należy zwrócić uwagę na ten, który wymusza. Krzyk silnego charakteru, który wie w jaki sposób przesuwać granicę „dziecko-dorosły” jest według mnie szczególnie niebezpieczny i wymaga pracy… Zwykle schemat jest prosty: gdy maluch czegoś chce – wymusza to krzykiem i płaczem lub komunikuje się z dorosłym używając krzyku (wie, że tylko tak zdobędzie uwagę). Dorosły reaguje i daje dziecku to, o co prosi. W praktyce obserwuje takie sytuacje: dziewczynka, która ma piętnaście miesięcy wymusza jabłko. Dostaje jabłko, nie je prawidłowo, wraca wymusić coś innego. Dostaje inny owoc. Znów nie je prawidłowo (rozrzuca, bawi się jedzeniem), wraca prosić o banana. Dostaje banana, wraca ponownie po jabłko. 

W efekcie cykl powtarza się w kółko. Nikt nie zwraca małej uwagi na zachowanie: prosimy o jedzenie, jemy prawidłowo w kuchni i kończymy proces. Maluch uczy się szybko i wyciąga wnioski: „nie lubią, gdy krzyczę. Kiedy krzyczę dają co chcę i robię co chcę. Krzyczę i mam”. 

Pozornie niewielki proces przedstawiony powyżej kończy się tak: 

dziecko postanawia, że nie pójdzie spać o 22.00. Krzyczy. Nie daje się położyć do łóżka. Rodzic wychodzi z sypialni i czeka aż dziecko się zmęczy. Ponawia misję „usypianie”, która dopiero za trzecim razem kończy się sukcesem o godzinie 00.30. Nieświadomie opiekun pozwala dziecku wysnuć proste wnioski: krzyk jest kluczem, który otwiera każde drzwi. 

Osobiście bardzo boję się krzyku „wymuszającego”, ponieważ mam wrażenie, że jest on przyczyną wielu problemów wychowawczych. Dziecko, które wygrywa pojedynek z liderem traci poczucie bezpieczeństwa. Jest bardziej sfrustrowane, ponieważ tam, gdzie powinno znaleźć zasady i bariery – znajduje przepaść. 

Krzyk „wymuszający” stosuje mały inteligent, który zaobserwował, że „ma moc” i może  🙂 Rodzic okazujący słabość – przegrywa 🙁 Rodzic ustalający granice – wygrywa 🙂

„Mała agresja” jest niepozorna i przybiera czasem straszny kształt. 

Nie zapomnę, gdy uczyłam „krzyczącą” dziewczynkę cierpliwości… Mała urocza dama (szesnaście miesięcy) na przejściu dla pieszych postanowiła zrobić rewolucję w wózku. Zdecydowała, że krzykiem wymusi wzięcie na ręce. Znała zasadę: „do domu mamy zaledwie pięć minut. Dziecko wytrzymuje pięć minut w wózku. Na przejściu nie mam mowy o niesieniu na rękach” – ale krzyk był… Oczywiście trwał całe dwie minuty. Oczywiście było rzucanie się w wózku, wierzganie nogami. Oczywiście NA POLICZKU NIE POJAWIŁA SIĘ ANI JEDNA ŁZA (czyli krzywda nikomu się nie działa).

Wytłumaczyłam małej, że na przejściu dla pieszych nie mogę jej nieść na rękach (zawsze boję się, że coś wypadnie z wózka i nie opanuję łapania rzeczy, wózka i dziecka ;)), natomiast mogę ją wziąć na ręce po przejściu przez pasy. Zakończenie było takie: przechodząc przez pasy mała nie płakała. Po przejściu zatrzymałam wózek, wzięłam ją na ręce, wytłumaczyłam, że do domu mamy tylko kilka minut, a ja nie mogę jej nieść. Dziewczynka zrozumiała. Nie płakała w drodze do domu. Nie złościła się. Zrozumiała, że twardo i uparcie bronię własnego zdania i niestety krzyki nic nie dadzą. 

„Jest jak jest. Pogódź się z tym” – tak pomyślałam sobie przewożąc dziewczynkę przez przejście dla pieszych w wózku…

Może brzmię szalenie mało pedagogicznie, ale fakty były takie:

nie było zagrożenia. Do wykonania był task: dojechać do domu. Misja była możliwa do wykonania (tylko pięć minut drogi…), komponenty takie jak zabawki, przekąski dostępne i podane do ręki – dlaczego więc krzyk i zmiana zasad gry ustalonych przez dorosłego? 

Dlaczego dorosły ma ponosić konsekwencje fanaberii malucha (dziś dziewczynka wygra i będzie niesiona przez pięć minut, a jutro będę musiała ją nieść przez dwadzieścia, jeżeli pójdziemy pieszo do sklepu)? Dlatego, że maluch krzyknął a opiekun przestraszył się?

Każde dziecko jest inne. Chłopiec, z którym współpracowałam na Ibizie (piętnaście miesięcy do lat trzech) nie krzyczał nigdy, a płakał. To zaskakujące, ale maluch nigdy nie był agresywny (nie popchnął innego dziecka, nie uderzył zwierzątka, nie krzyknął upierając się przy zakupie zabawki). Frustrację okazywał płaczem. W ciągu dnia kilka czynności rutynowych stanowiło dla niego ogromny stres, m.in. zmiana pieluszki. Nie dostrzegłam w życiu dziecka niczego szczególnego (środowisko, w którym żył nie różniło się od środowiska życia innych dzieci). Chłopiec był niezwykły – pogodny, wesoły, zabawny, kochający. Negatywne emocje okazywał płaczem. Naprawdę nigdy nie widziałam go złego…

Niesamowite jest to jak duże znaczenie w życiu i wychowaniu dzieci mają małe rzeczy. Fascynujące jest to jak wiele „mali ludzie” są w stanie nauczyć dorosłych. 

Z pewnością każde dziecko to inny charakter oraz historia. Maluchy uczą zdecydowania i konsekwencji. Sprawdzają czy w każdych warunkach potrafimy bronić ustalonych zasad 🙂 Wymuszają konkretne zachowania dorosłych w sposób, który działa. 

Zachęcam do zwrócenia uwagi na szczegóły w codziennych „treningach charakterów”. Jeżeli zastanawiacie się nad przyczynami krzyków dzieci – analizujcie konkretne sytuacje, wyciągajcie wnioski, twórzcie własne zasady wychowawcze w oparciu o zdobytą wiedzę i zdrowy rozsądek. 

Nie ignorujcie znaczenia „małych krzyków”. Pamiętajcie, że to rodzic wie co jest najlepsze dla dziecka i to jego słowo stoi ponad głosem malucha. Nie każdy krzyk to wyraz agresji. Czasem jest to wołanie o pomoc, które musicie usłyszeć.